Pracujesz na umowie śmieciowej? Możemy pomóc!
Hasłem tegorocznej Manify jest „Solidarne w kryzysie, solidarne w walce”. Jest to jasne odniesienie do walki pracowniczej i czytelna aluzja do historii marszu z okazji Dnia Kobiet. Jako uczestniczki tego marszu, które co roku uczestniczą w Manifie, wzywając do większego udziału kobiet w organizowaniu się w miejscu pracy i w antykapitalistycznych ruchach społecznych, powinniśmy być zachwycone, że w tym roku pojawiło się takie hasło.
Niestety, mamy do czynienia z inną rzeczywistością. Dominujące postaci w ruchu feministycznym są faktycznie solidarne z neoliberalnym projektem lub reformistyczą socjal-demokracją, co stanowi niebezpieczne odejście od realnej walki: walki o budowę oddolnych organizacji społecznych i pracowniczych, niezależnych od szefów i od polityków. Taki oddolny ruch może wreszcie uwolnić się od polityki władzy i ją całkiem obalić.
Zastanawiamy się, co właściwie robił główny nurt ruchu kobiet, by okazać solidarność z kobietami pracującymi, oprócz okazjonalnych konferencji o „roli kobiet na rynku pracy” na tym lub innym uniwersytecie. Solidarność z pracownicami na pewno nie przejawia się przez zapraszanie kobiet neoliberałek, takich jak Henryka Bochniarz, tak jakby były one zaangażowane w tą samą walkę, co „kobiety w ogóle”. Głosy feministek, które odmawiają poparcia dla polityki neoliberalnej są zagłuszane przez chór umiarkowanych konformistek, które nie chcą dopuścić do akcentowania tak „dzielących” kwestii, jak walka klas.
Innym projektem, w który zaangażowała się duża część ruchu feministycznego, choć jest to z pewnością temat odciągający od najpilniejszych spraw, jest sprawa parytetu na listach wyborczych. W czasie, gdy kobiety pracujące spotykają się z coraz cięższymi warunkami i muszą nauczyć się organizować w efektywnym i bojowym ruchu społecznym, projekt parytetu jest niesamowitym marnotrawstwem zasobów i czasu aktywistek. Nie wierzymy, by płeć wpływała na polityczną linię kobiet u władzy, a obecność kobiet w rządzie nie jest dla nas żadnym pocieszeniem. Nie widzimy różnicy pomiędzy polityką prowadzoną przez Margaret Thatcher, Madeleine Albright i Condolezzę Rice, a polityką Berlusconiego, Sarkozy’ego i Obamy. Oni wszyscy powinni zostać odrzuceni przez społeczeństwo.
Projekt polityczny parytetu w Polsce może co najwyżej zagwarantować nam więcej Hann Gronkiewicz-Waltz, więcej Ann Sobieskich, Nelly Rokit i Anet Krawczyk. Nie da się tego inaczej ująć: kobiety są częścią systemu opresji, nawet jeśli w mniejszym stopniu, niż mężczyźni. Gdy zorientujemy się, że główną przyczyną fatalnej sytuacji pracujących kobiet są postulaty i polityka neoliberalizmu, stanie się oczywiste, że zamiana kapitalistycznych wyzyskiwaczy na kapitalistyczne wyzyskiwaczki nie stanowi żadnego postępu. Taki projekt jest tylko kolejną liberalną próbą odwrócenia uwagi od źródła problemu i podstaw niesprawiedliwego systemu: kapitalizmu i władzy nad ludźmi.
Jesteśmy przeciwne seksizmowi we wszystkich jego aspektach, jednak walka z patriarchatem nie może być prowadzona w sposób, który pozostawia system wyzysku i niewolnictwa bez zmian.
Popieramy kampanie, takie jak na przykład walka o wyeliminowanie praw, które odmawiają kobietom możliwości dokonania wyborów reprodukcyjnych. Jednak ruch kobiet, który nie pozwala sobie na zajęcie się tematami, które są nie w smak burżuazji lub państwowym i neoliberalnym feministkom, nie wzbudza naszego zachwytu. Z tego powodu nie pojawiamy się na kongresach zdominowanych przez elity, nie głosujemy na Partię Kobiet i nie zbieramy podpisów za parytetem, ale wzywamy do większego udziału kobiet w oddolnej walce społeczno-rewolucyjnej.
Solidarne w walce o świat bez szefów/szefowych i władców/władczyń, bez biurokracji i patriarchatu.
Solidarne... w walce klas.
ZSP Warszawa