Pracujesz na umowie śmieciowej? Możemy pomóc!
Stanowisko ZSP Warszawa w sprawie roli instytucji państwowych w zwalczaniu działań pracowniczych.
Od wielu miesięcy trwa konflikt, pomiędzy pracownikami spółki PKS Suwałki, a zarządem. W PKS Suwałki pracuje około 400 osób. Firma działa na terenie Ełku, Augustowa, Olecka, Gołdapi i Sejn. Spółkę skomercjalizowano w 2006 r., jednak nadal jest własnością Skarbu Państwa. Nie było jasne, czy zostanie sprywatyzowana. W końcu została przejęta przez Województwo.
W zeszłym roku pojawiła się groźba redukcji, restrukturyzacji i zmiany oddziałów terenowych na zwykłe terminale. W dniu 1 kwietnia 2009 r. kierowcy w Augustowie przeprowadzili mały dziki strajk. Jarosław Żaborowski z Samorządnego Niezależnego Związku Pracowników PKS został zwolniony za swój udział w strajku. Złożył jednak pozew do sądu i został przywrócony do pracy.
W PKS Suwałki działa 6 organizacji związkowych. Pięć z nich w zeszłym roku zaczęło walczyć z proponowaną restrukturyzacją i zaproponowało komunalizację zamiast prywatyzacji. Ujawniono również podejrzane działania zarządu spółki. Udowodniono na przykład, że zarząd przelewał pieniądze z funduszu socjalnego pracowników do budżetu spółki. W poprzednich latach, pracownicy otrzymywali około 400 zł rocznie z funduszu socjalnego finansowanego z ich płac. Jednak gdy kierownictwo zaczęło pobierać pieniądze z funduszu, pracownicy nie otrzymali nic.
Związki stały na stanowisku, że pogarszająca się sytuacja finansowa spółki nie była spowodowana kryzysem, ale złym zarządzaniem. Rozpoczęła się walka o usunięcie kierownictwa.
W kwietniu 2010 r., dwóch związkowców, Jarosław Żaborowski i Bogusław Brynda z Wolnego Związku Zawodowego Kierowców, zostali zwolnieni za „działanie na szkodę spółki”. Pretekstem były ich wypowiedzi o sytuacji dla prasy.
Po zwolnieniach, zarząd starał się nastawić innych pracowników i związkowców przeciwko zwolnionym. Jest to typowy sposób manipulacji stosowany przez pracodawców w Polsce. Starają się oni przekonać pracowników, że ich działalność "doprowadza firmy do upadku" i że będzie zła dla pracowników. W tym samym czasie, pracodawcy defraudują fundusze socjalne i narzucają głodowe warunki pracownikom, którzy mają pracować więcej za mniej, byle tylko zwiększyć zysk dla szefów. W sytuacji, gdy działa wiele związków zawodowych, pracodawcy próbują wciąż izolować małe, bardziej bojowe związki i w pierwszym rzędzie zwalniają ich członków, gdy nadchodzi czas redukcji.
W ostatnich miesiącach, szefowie spacyfikowali dwa z pięciu związków, zmuszając je do rezygnacji z pierwotnych żądań i zadając kolejnym dwóm związkom potężny cios. Ale Zaborowski i Brynda się nie poddali i wnieśli sprawę do sądu, jednocześnie wzmacniając sprawę w firmie autobusowej w tym samym czasie, choć zostali zwolnieni. Z dużą satysfakcją dowiedzieliśmy się, że obaj zostali przywróceni do pracy.
Jednak sprawa się jeszcze nie zakończyła. Sąd prowadzi sprawę przeciwko Stanisławowi Bildzie, prezesowi zarządu PKS Suwałki za nielegalne zwolnienia. Decyzja ma zapaść we wtorek 14 grudnia.
Naszą wściekłość budzi powszechne używanie sformułowania “działanie na szkodę firmy” przeciw związkowcom, którzy prowadzą swoją działalność. Jeden z naszych kolegów z ZSP został zwolniony właśnie pod takim zarzutem i podjął walkę. Wkrótce słyszeliśmy o związkowcach w całym kraju, których spotkał podobny los. Najczęściej zostali zwolnieni po udzieleniu wywiadu w prasie. Taki powód zwolnienia jest niczym więcej jak środkiem represji wymierzonym wobec pracowników i ich działalności i ogranicza im możliwość ujawniania nielegalnej działalności w ich miejscach pracy, co jest w Polsce nagminne.
Sądy pracy, które mają chronić praw pracowniczych, często przystają na taką argumentację. Nawet jeśli ustalą, że pracownik został nielegalnie zwolniony, często odmawiają przywrócenia do pracy. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że Zaborowskiego i Bryndę nie spotkał ten sam los - ale to właśnie spotyka większość działaczy związkowych w Polsce.
Widzimy też inny poważny problem. W konfliktach pracowniczych, pracownicy ponoszą największe ryzyko represji i mają najwięcej do stracenia. Wielu zwolnionych ma kłopoty ze znalezieniem innej pracy i trafia na czarne listy. Z powodu swoich często niskich zarobków, pracownicy, którzy stracą pracę natychmiast popadają w zadłużenie i wszystkie związane z tym problemy. Tak więc pracownicy otrzymują jasny komunikat, że mogą wiele stracić, jeśli podejmą walkę.
Z drugiej strony, szefowie, gdy zostaną uznani za winnych nielegalnego zwolnienia, ryzykują najwyżej grzywnę w wysokości 30 tys. złotych. Wiele firm woli ryzykować grzywnę w tej wysokości, żeby pozbyć się niewygodnych związkowców. Ale rzadko kto otrzymuje grzywnę w takiej wysokości. W przypadku Zaborowskiego i Bryndy, Państwowa Inspekcja Pracy sama zasugerowała, że grzywna w wysokości 3 tys. złotych będzie bardziej odpowiednia.
W tej sytuacji bardzo wyraźnie widać, po czyjej stronie naprawdę stoi prawo. Wzywamy wszystkich pracowników, by uświadomili sobie, że państwo i jego instytucje nie gwarantują, że sprawiedliwości stanie się zadość.
Potrzebujemy zatem solidarności pracowników, wspólnych działań, organizacji i akcji bezpośrednich w miejscu pracy. Dzięki takim działaniom można skutecznie pociągnąć szefów do odpowiedzialności, a być może nawet usunąć ich ze stanowiska.